po zmierzchu nastąpił świt
nie było nic pomiędzy
wyplułem z siebie te wszystkie
długie i ciemne godziny
leżące na piersiach jak kamienie
fałszowałem obrazy
wymazywałem je pracowicie z pamięci
im bardziej je niszczyłem
tym bardziej wyłaziły na wierzch
mam je przyklejone pod powiekami
zdolne wypłynąć na wierzch
obudzone zdradliwą myślą.