Czuję smród i pogardę losu
Czuję natręctwa i próżności
Tej głębi wilgotnej nicości
Gdzieś tam na wyżynach słodkości
Stoją bohaterowie wolności
A za nimi ci zakryci
Oni są jakby z kamienia
Przez nich nikła na świecie nadzieja
Są jako pasterzami owieczek
Modlących się za nich tysiąca zdrowasiek
Abo braku pełni i pijani nienasyceni
Złości i szyderczej głupoty
Utopieni zamuliły im wszystkie narządy
Mózg już nie pracuje
Świat od nich głupieje
Tracą z wolna siebie
Zanikają w gąszczu obłędnego brudu
Powiew świeżości poszukuj
Prawdy o sobie zapominają
Gdzieś gubią i strwonią
Ostatnie krople krwi padają
Aż wszyscy i pozabijają
Dla prawdy dla mamony
Trwogi tej to czas i głupoty
Udawanej głębi sztucznej żywności
Dla chemii i miłości oraz zabawy
Bo wszystko pochodzi z ziemi
Nie od starca ani ducha
Nie jest to dar dla powszechnego świętego
Ani tajemnica i wszystkie źródła
Wody pitnej co ciało orzeźwia
To nie zabawa
Nóż i kamień czas zagadnień
Dobiega końca wiara słońca
I normalna staje się wiedza i wiara