powoli bez pośpiechu
podnoszę zmęczone powieki
szary świt
zbyt wcześnie by wstać
zbyt późno by trwać
w bezmyślnym błogostanie
podnoszę kąciki ust
uśmiech marszczy twarz
radość udawana męczy
jestem sama
będę tym razem sobą
smutek wypełnia myśli
po policzku spływa samotności łza
pustka wypełnia narodziny dnia
czas do zmierzchu
by zebrać siły na kolejnych
tygodnia dni
by dalej grać
uśmiechem rozjaśnić mrok