w lustrze jesieni.
Objęło je lepkimi ramionami.
Gładziło wypukłości owoców,
srebrnym haftem zakwitło
na parkanach,
łącząc ich kolumny
zawiłymi splotami,
na które chłodny brzask
nanizał jak perły
krople rosy.
Naszyjniki
albo trwają w bezruchu,
albo tańczą finezyjnie.
W końcu rozradowane,
ale i poszarpane
odpływają
nie wiadomo gdzie
i po co.
Znikają tak nagle,
jak się pojawiły.
Jeszcze dzień lub dwa
i jesień zrzuci
ostatnią biżuterię.
Zostanie szarość,
a w niej łowić będziesz
złote włókna,
zbyt krótkie, aby ogrzały.
Autorka: Anna Wanda Ludwiczak