Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Zrobiłem kurs na jazdę wózkiem widłowym.
Pierwszy w domu jeździłem pojazdem kołowym.
Trafiłem do działu z niższym chłopakiem.
Jak dobrze, że nie okazał się on łajdakiem.
Wiele tygodni razem przepracowaliśmy.
Raz nawet wspólnie w kanciapie się skitraliśmy.
On nie musiał nawet specjalnie przy mnie klękać,
Gdy skafander roboczy pomagał domykać.
Raz Olaf musiał sięgnąć po coś z wyższej półki.
Nie mógł jednak tego zrobić przez wzrost malutki.
Wpadłem na pomysł, aby podnieść go na wózku.
Nie odniosło to lecz zamierzonego skutku.
Inny wózek podnieść wózkiem postanowiłem
I na tamtym wózku kolegę posadziłem.
Wtem usłyszałem, że majster wraca z fajrantu.
Pogoniłem Olafa, by nie stracił grantu.
Wtedy gość zleciał z kilku metrów wysokości
Oraz boleśnie obił sobie kilka kości.
Prawie już podleciałem, ażeby go podnieść,
Gdy wtem w dolnym wózku wysiadła hydraulika.
Huknęło tak, że kurz poleciał ze świetlika.
Górny wózek spadł z widłami wprost na Olafa.
Nie mogłem uwierzyć. To już dziewiąta gafa!
Ciężki pojazd z łatwością zmiażdżył jego nogi.
W całym magazynie rozlegał się krzyk błogi.
Majster zawołał resztę. Pojazd przeniesiono,
A mnie natychmiast z magazynu przepędzono.
Kurator i rodzice załamali ręce.
Kategorycznie mieli mnie już dość zawzięcie.