to jakby gówno na ślizgawce
I w tym myśleniu ruchałem anioły na nieboskłonie
A potem szarym mydłem myłem krocze
I śpiewałem psalmy aż odpadał tynk
Dziś kiedy śmierdzę wódką i petami
Zanoszę pienia do niebios
By mnie nie poniechać
by nie zgnoić
Bo choć byłem gnojkiem
Jednak trzymałem klasę
Panie, oszczędź mnie i nie sponiewieraj
Jutro oddam mocz i kał ma czas
a potem pójdę do sklepu po mleko
by zjeść śniadanie i nie pieprzyć już dłużej
Jestem już w domu i jem śniadanie
Przed chwilą ostro się spierdziałem
Ale wracam cały i zdrowy
Bo być człowiekiem to brzmi dumnie