Próbuje uciec, chcę się schować
Więc zamykam oczy na łóżku
Łzy spływają po łańcuszku, puk puk
Kto tam? Chyba się cofam, po ziemi się miotam
Stukanie do głowy, urazy urządzają łowy
Płacz odejmuje mowy, zbędne są mi te sowy
Co mądre prawią morały, zawsze pomoc sprawiały
Otuchy dawały, kazały być wytrwały, puk puk
Wciąż pukanie słyszę, ledwo dyszę
Chcę tylko cisze, a widzę przeszłości kliszę
Psychiczne nisze, w próżni wiszę
Noc atakuje, jestem sam na sam
Umysł panikuje, tyle na nim ran
Obrazy maluje, moje myśli złam
Noc rujnuje, nie chcę być sam na sam...
Noc mnie goni, śledzi, coś do głowy bredzi
Stawiam się tej rzezi, uraz w głowie świeży
Taka cena prawdy - świadomość tej larwy
Boli, niby Bóg pomoże, niby to ukoi, zmaże,
Z mojej dłoni wspomnienie o zbrodni i broni
Prześwietlenie mojej zbroi, aby dostać oświadczenie
Że nie żyje w niej słabe brzemie
To po prostu wiara, miłości miara, przez życie wyśmiana
Ciągłe zadręczenie, widzę Boga - fata morgana
Ciągła ściana, psychiczne zaprzepaszczenie
Smutek i rana - Ona to Zbrodnia, ja jestem Kara
Masz chłopcze temperament, gdy popadasz w lament
Sam na sam ze sobą, zrzucony miłości kamień
Tyś jest kłodą, do rozpoczęcia wolności, poczucia radości zdolności
Boże, w głaz zamień serce, amen