i traw falujących<br />
zasadziłeś mnie wietrze.<br />
<br />
Grzywę mą targałeś od lat<br />
dziecinnych gnąc do ziemi<br />
ciężarem swych zamysłów.<br />
<br />
Żniwiarza pieściłeś chłodem, gdy<br />
w spiekotę sierpniową chleb<br />
swój powszedni przy mnie spożywał,<br />
<br />
Wędrowca przygnałeś wespół z bratem<br />
twym, deszczem bym go skryła,<br />
pod ramion sękatych dachem.<br />
<br />
Owocami karmiłeś kochanków,<br />
w sobie zapamiętałych,<br />
co kładli się przy pniu moim stęsknionym.<br />
<br />
Postawiłeś na miedzy śródpolnej,<br />
zielonej, pofalowanej,<br />
bezkresnej linii żywota ludzkiego.<br />
<br />
Między polami pełnymi kłosów,<br />
na straży stojącą jakoby nad<br />
głów niezliczonych światem.<br />
<br />
Choć we łzach trzymałam w dłoni<br />
sznur, na którym oddech ostatni<br />
oddał jeden z synów rodzaju ludzkiego.<br />
<br />
Czemuś mnie nie posadził<br />
wśród sadu, pełnego drzew,<br />
co jabłkiem obsypać mogą ogrodnika.<br />
<br />
Za troskę odpłacić mu owocem,<br />
swego ciała płodnego, <br />
kroplą ze źródła życia.<br />
<br />
Czemuś nie dał mi choć towarzysza,<br />
co na tej granicy z traw stać będzie przy mnie,<br />
w jesieni żywota mojego.<br />
<br />
Czemuś pozwolił mi ojcze mój,<br />
bym w samotności uschła.<br />
Płacząc.