Pomiędzy obaloną ścianą
A ekspresyjnym stosem cegieł,
Zsiniały żalem wstaje ranek.
Garść obolałych kropli deszczu
Na szkielet domu spadła miękko,
Mgła rozłożyła opatrunki
Na gruzach – opiekuńczą ręką.
Krzew róży wznosi z rezygnacją
W górę – spalone trzy gałęzie,
Gdy dzień ze smutku, sadzy, kiru
Ponurych marszy strofy przędzie.
Linią w nich – młodość – jak pąk świeży,
Krzyżykiem – cienka nić welonu,
Kluczem – zgaszona nagle miłość,
Bemolem – liść padłego klonu,
Nutami – niespełnienia modre,
Oddech ostatni – z iskier złotych,
Uczucia zwiędłe – tchnieniem żaru,
Srebrzyste perły – to tęsknoty.
Na bieli grobów bezimiennych
Lutowy nokturn wiatru – wieje,
Unosząc piórka dwa zielone.
To nekrologi – czy nadzieje?