Poranek wstaje tkany – na hukowych krosnach,
I ze zdumieniem patrzy – na zgaszone życia,
Spalone pamiętniki – i listy miłosne.
Na postrzępione ciało – opery minionej,
Stare bzy połamane – w książęcym ogrodzie
Na obaloną ścianę kafejki zielonej,
W której do wczoraj jeszcze jabłka były – w miodzie.
I roni błyski krwawe – słońca zdziwionego,
Które różem fotonów – na śniegu się kładą,
Oświetlając warkocze – koloru rudego
I dłoń młodzieńczą wczoraj – dziś upiornie bladą.
Te błyski zaś w odcieniach bordo i koralu
Starczą za bukiet kalii – i trzy płatki żalu…