Krzew róży wznosi w górę ramiona spalone,
Sadzą – jak tuszem kiru - grubo uczernione,
I poprószone szronu – miękką srebrzystością.
Dwie złamane topole – skargą swą daremną
Chylą się w stronę ziemi spękanej – gorącem,
Na obraz ten zniszczenia – smutno zerka słońce,
Policzek chroniąc prawy – za woalką ciemną.
W cieniu zaś tych topoli – dziwnie okrojonym
(Gdy korony przygięła historia ciężarem)
Błękitny leży strzępek – jedwabiu chińskiego.
Jeszcze wczoraj wykwintnym był balowym szalem,
Teraz kroplą się staje – nieokreślonego,
Nekrologiem na próżno – w nicość wygłoszonym…