w stalowych pancerzach
mieli małpie głowy
usta podobne do mrówkojada
w dłoniach kleszcze
obracali nimi jak mieczami
pomrukując ochryple
na boki coś leciało
jakby po operacji cosik
nie wiem? bo do kontrakstu
obraz się zaczerwienił
jakby ogień wybuchł
z dziwnym piskiem
żmijowego gniazda
gdy oczy szerzej otworzyłam
w tym ogniu alabastrowym
wyłonił się krzak nieduży
bez liści zielonych
a pełen owocu czerwonej kaliny
trzymającej się kurczowo trzonu
dziwny sen,taki jakiś robaczywy
i antrakyczny bo uśmiech przyniósł
gdzie ta moja dusza lata?
że piekła nie boi a wnosi wątek
niespotykanego wiersza...