Ucichł szklanych odłamków wielokrotny grzechot,
Spać już poszło zmęczone, zachrypnięte echo
I złowrogo spiczasty warkot samolotów.
Rubin w grafit powoli, miękko się przemienia,
Zasypia karmin, rudość, różowość i błękit,
Gasną iskier dziobatych i szponiastych pęki,
Po gruzach spacerują nikłe, blade cienie.
W tej ciszy zatroskanej, brzemiennej żałobą
Pośród ruin kościołów i dziecięcych grobów
Z nieba płatki się sypią szarości i czerni
Na wątpliwość umarłą – i na zgasłą wierność.
Rankiem zaś litościwa, biała dłoń Natury
Ozdobi nagość mogił perłowym marmurem…