Leże nie wstaje przetrzymam go mam czas praca nie zając poćwiczę silną wolę.<br />
W końcu zamknęła bestia paszczę ogarnia mnie cisza i błogi półsen <br />
Ale czuwam i czekam kiedy znowu się odezwie jestem czujny jak pies podwójny<br />
Powoli zasypiam jest mi dobrze kroczę zieloną doliną usłaną kwieciem<br />
W oddali jakaś postać macha do mnie przywołując mnie do siebie więc biegnę <br />
Widzę ją jest piękna Pani moich marzeń i snów dotykam jej dłoni i splatamy się <br />
w miłosnym uścisku napawając się słodyczą naszych ust <br />
Nagle zrywa się wiatr szaleje wichura ziemia się trzęsie robi się ciemno<br />
Zaczynam się bać to chyba już nie pora na amory myślę sobie <br />
Ona całuje mnie namiętnie tuląc coraz mocniej do siebie choć świat wokół nas zaraz się zawali <br />
Miotam się nie mogąc wyrwać się z jej ramion deszcz spływa mi po twarzy <br />
jest zimno i mokro coraz większa ogarnia mnie panika <br />
Nagle grom rozświetla ciemności nic nie widzę oślepiony jego blaskiem<br />
Ale czuję że mogę się ruszyć więc przecieram oczy i biegnę przed siebie <br />
jak najdalej z tego miejsca zadając sobie pytanie gdzie jest ona lecz szybko dochodzę do wniosku ze w obecnej sytuacji i w moim położeniu nie ma to <br />
dla mnie najmniejszego znaczenia<br />
Nawet jestem troszeczkę żdziwiony że tak szybko przeszły mi amory <br />
Nagle potężne uderzenie w czoło wytrąca mnie z chwilowej zadumy i gasi <br />
pozostałości oślepiającego grzmotu w moich oczach <br />
Pomału zaczynam rozróżniać i ku mojemu zdziwieniu poznawać znajome kształty jestem w domu<br />
Mój pies wylizuje mi ranę na skroni więc tulę go serdecznie do siebie i leżymy <br />
razem na podłodze obok łóżka przy rozbitej szklance <br />
<br />
<br />
<br />
<br />