Odkryła swą pomarszczoną skórę.
Jak starej kobiety wyciągnięta dłoń,
Żebrząca pod kościelnym murem.
Liśćmi płacze- żałosnymi łzami,
Nad losem co zmartwień nie szczędził, trosk.
Zimnym, przejmującym wiatru wyciem,
Wnet zaniosła się… Wiatr rozwichrzył włos.
Zziębnięte, kościste palce dłoni,
Rozpaczliwie ku niebu wyciąga.
Niczym przerażone drzew konary.
Milczące zapytanie do Boga.
Czarne i błyszczące parasole,
Przemykają chyłkiem, obojętnie.
Jak śmieci, gnane pustym chodnikiem.
Ignorancja wierzy w zapomnienie.
Odlatujących ptaków głos- jej krzyk,
Wstrząsana dreszczem, stoi na chłodzie.
Zrezygnowana, zaschnięte jej łzy…
Jak zapomniana tyczka w ogrodzie.
Gdybyż młodsza i piękna być może,
Wielość barw czy zbłąkane promyki,
Cieszyłyby zmęczone spojrzenie…
Gdyby głód nie był tak dokuczliwy.
Brzęk…jak grzmot z jesiennego nieba,
Nagle wyrywa z myśli straszliwych.
W pudełeczku blaszanym… moneta.
W tle słońca- jeden ze sprawiedliwych…
Pooraną twarz jesiennej słoty,
Nieufający uśmiech ozdabia.
Możliwe jest, że uwierzy w dobro…
Wygląda słońce… Zmarszczki wygładza…