na ustach zastygły słowa,
które wczoraj rozbiłem o ścianę
spowity dymem,a dym cialem spowity
śledzę,co ze stukotem za horyzontem znika
świt w przedziale nr 1,
myśli co niegdyś swobodne teraz
tłocza się w wagonach wątpliwości
a w nich utkane porównanie
Papierosie!myślę o Tobie,
rano we dnie w nocy,nieustannie
zabijam Ciebie bym mogl Siebie zabić
Grudniowy świt,pół do 7
ciemność,głowy szukające oparcia
i te nieprzerwane szyny pragnień
łańcuch zdarzeń zamyka swoją ciągłość
szuram nim po ziemi
świadom, że miejsce dla niepalących
to złe miejsce
Papierosie,kłamałem, że jesteś mi najbliższy.
kochany nic nie znaczący papierosie,
nieznośna niezdrowość oparu
ktorej brak sily me odbiera.
bo tym razem papierosie paląc
nie pale
nie muszę,żar płonie
interfercja tęsknot,podopowiada słowa
o ktorych zapomnialem
to co nas łaczyło to byla miłosc
to co teraz płonie,
do niedawna sie tliło