Między bytem, a niebytem, w rozdwojeniu jaźni.
Chodzę w ciemności, w ukojenia polach wytrwale,
Gdzie dar życia i radości nagle otrzymałem.
Spaceruję, po jałowych przestworzach miłości,
Czuję się szczęśliwy wraz z Tobą w tej ścisłości, Kroczę powoli żeby nie przegapić niczego,
By dojść z Tobą do celu, dojść spełnionym do niego.
Wędruję każdego dnia od kiedy Cię poznałem,
Zmierzam do jednego, przez łzy które już wylałem,
To nie jest nic złego, bynajmniej: coś wspaniałego,
Od kiedy o Tobie myślę, pragnę tylko tego.
Dążę do celu, daleko, jako Twój przyjaciel,
Jak mógłbym bez Ciebie.. no jak mógłbym żyć inaczej? Twoje uwielbienie, co trzyma mnie, w trudnych chwilach, Jest dla mnie ratunkiem, w nieprzebytych bólu milach.
Pięknie się stało, że właśnie teraz, jesteś przy mnie:
Teraz swoimi słowami, ku niebu mnie ciągniesz, Gdy czuje, że wyrok skazujący na mnie wydasz.
Teraz swoimi myślami, za rękę mnie trzymasz.
Walczę samotnie ze sobą, z marzeniami swymi,
By stały się one, po części choć, też Twoimi.
Tutaj jestem, czekam na cień piękności anioła,
Którego to nawet w ciemnościach, rozpoznać zdołam.
Jak pszczoła, co nektar z kwiatów powoli wysysa,
Tak nagła w hałasie, zapada bezdenna cisza,
Wszystko staje się wyraźne, gdy jesteś już blisko,
Gdy jesteś przy mnie, to czuję, że już mogę wszystko.
Mijają kolejne poranki, noc znów nadchodzi,
Moją głowę zauroczoną, myśl już nachodzi:
Już północ, to znak, że zaraz będziemy rozmawiać, Powoli, konsekwentnie, czas stracony nadrabiać.