tak blisko byli siebie a tak oddaleni.
Stała pod blokiem cicho, wpatrzona w światło w oknie
nie uchylił wtedy zasłony, nie zobaczył jej jak moknie.
Nie słyszał bicia jej serca, nie widział tęsknego wzroku,
zmarznięta i zagubiona, jej postać ginęła w mroku.
Płynęły po bladych policzkach łzy zmieszane z deszczem,
co było jej przeznaczone, tego nie wiedziała jeszcze.
Zamknęła oczy i rękę włożyła w kieszeń,
było bardzo ponuro, bo była już jesień.
Zrobiła kilka kroków i z zamkniętymi oczami,
usłyszała tylko pisk opon
i krzyk jakiejś pani,
jestem lekarzem, ktoś krzyknął z tłumu,
tyle dotarło do niej, mimo narastającego szumu.
Wezwijcie karetkę, jej serce coraz słabiej bije!
odsuńcie się wszyscy, ona już nie żyje...
i tylko motyl kolorowy przysiadł przy niej na chwilę
a ktoś zobaczył u niej uśmiechniętą minę
I przyznaję , że wiem to, nie wiadomo skąd
że jej całe życie, to był boski błąd,
więc przemyślał Pan Bóg sprawę i
zabrał duszę zagubioną na ostatnią wyprawę.