więc zatapiam swe myśli w śniegu.
Myślę i rozważam,
czy się zbytnio nie rozmarzam.
Po śniegu białym niczym mleko,
biegnę przed siebie daleko.
Zdążyć na czas nie mogę,
lecz stawiam nogą za nogę.
Aleją dreptam
ciap! ciap!
wielka chlapa.
Już nie mogę się doczekać lata.
Biegnę dalej oddech łapiąc
i butami swymi kłapiąc.
Na drzewach rodzą się pąki,
a w trawie latają bąki.
Ze wszystkich stron tną komary
już pająki- nocne mary.
Lata motyl z kwiatka na kwiat,
słońce olśniło świat.
Co raz goręcej,
co raz upalniej,
biegnę po półce skalnej.
Stopy mi parzy grunt,
w oddechu słychać bunt.
Zmiana temperatury nadeszła duża
i przeraźliwie szalejąca burza.
Deszcz liści zaczął kapać,
a pszczoły przestały latać.
Wiatr silny się rozhulał,
lis po drodze kulał.
Znów zapadał śnieg,
a ja zwolniłam bieg.
Wzięłam oddech głęboki
i zamarzły w górach potoki.
Rok właśnie minął
i żywot jego zginął.