a przecież z chrzęstem
rozpuszczane drobiny cukru
opadają białą lawiną na dno
szklanki, na prześcieradło spada
z hukiem słona kropla potu
bryzgając fontanną
a
strumienie krwi wartko
ocierają się o ścianki żył
tańcząc w płonącym pokoju
nie
przypadkiem trącona łyżeczka
zagrała frywolnie koncert
na aluminium i porcelanę
tak
czuję nadchodzącą burzę oddechu
wpadającą w trąbkę Eustachiusza
tajfunem rozciera mi usta
przypływa drżeniem monsunów
odpływem tropi pulsujące ruchy
i
niby nic a przecież wiemy
dopełniono nieumiarkowania w raju