w słoneczny acz mroźny dzień,
po ulicy ptaszek skacze,
wyżej siedzi wrona i kracze,
lecz nie puchają puchacze
jak w balladzie Mickiewicza
o złej pani, co pana zabiła,
taka była wredna i niemiła,
lecz nie o tym rzecz.
Idziemy boczną dróżką za sadem,
ziemia w nocy przymarzła,
psy podążają za śladem
swoich współbraci w rasie,
słoneczko już w pełnej krasie,
a pod nogami psie kupy
/w wersji hardkorowej -gówna/
dróżka przez to nierówna.
potykam się czasem o śmieci
i butelki po wieczornej libacji
młodzieży, czytam w gazecie Nowiny
kto kogo obraził, kto do tyłka
wlazł komu bez wazeliny
wycierając ten tyłek/czy gębę/ honorem,
czyli kto w sferach jest kunktatorem,
a mężem kto stanu jest.
Psy pobiegły na stronę
i czynią prawom natury zadość,
wszakże do tego stworzone;
tylne łapki podnoszą do góry
/bo przecież w dół nie mogą/,
od zachodu nadciągają chmury.
Wiadomo, stamtąd nic dobrego
anarchia ,nihilizm. Kolego,
który z suką idziesz naprzeciwko
zawróćże w jakąkolwiek stronę,
bo nie chcę, by się tu odbyło
psów dionizyjskie igrzysko
i żeby w wierszu było umieszczone,
bo to obraza jawna moralności
pisać o psiej, naturalnej miłości,
gdy na mszę dzwonią w kościele.
Zaczekajmy zatem do nocy,
bo to pora rui i poróbstwa
i wtedy można to robić,
albo różne pisywać głupstwa,
a tymczasem cieszmy się spacerem,
powietrze rześkie i świeże
/jak masło maślane/lecz szczerze
wyraźmy z tego radość,
bo o to chodzi, aby język w gębie
wyrezonował myśli pomyślane
i nie był przykry jako dziura w zębie,
ale czytelny jak plakat wyborczy,
z którego mesjasze raj nam obiecują.
A pieski? Te się dobrze mają
i naturalnie wszystko olewają
i o to chodzi.