bosą stopą trawę trącam.
Świeci letnie, ciepłe słońce,
na dmuchawców bal spoglądam.
Nagle staję zaskoczony,
czary, albo jakieś dziwy.
Koc przede mną rozłożony
a na kocu cud prawdziwy.
Najpierw piersi wzrok wchłonęły,
krągłe, lśniące, wyprężone.
A na szczytach dumne sutki,
prosto w niebo zapatrzone.
Wzrokiem niżej trochę schodzę,
widzę biodra rozłożone.
Między nimi śliczne wzgórze,
złotym runem otoczone.
Oko pięknem swym porywa,
płatki leżą rozchylone.
W środku rubin lśni się cudnie,
słońce liże mu koronę.
Dreszcz rozkoszy mnie ogarnął,
już się obok ułożyłem.
Nagle wszystko się rozwiało,
z marzeń sennych się zbudziłem.