Nie raz, nie dwa się nad jej sensem zastanawiam.
Gwałty, rozboje, łuski, naboje,
Ale czy ja faktycznie się tego boję?
Wyruszam w podróż, w duszy odmęty,
Lecz wszędzie okrywa mnie ciemność, więc nie wiem iść którędy.
Szatan, diabeł i inne demony,
Czy za zło odpowiedzialne są właśnie te stwory?
Już od dawna przestałem wierzyć w Boga,
Gdyż wszędzie otacza nas śmierć i pożoga.
Wszystko, co osiągnąłem to moja zasługa,
Więc nie okłamuje się, żaden ze mnie boży sługa.
Od urodzenia walczyłem o życie,
Często prostą linią było serca mego bicie.
Sponiewierany bólem, torturowany dniem,
Chciałem by ogarnął mnie wieczny sen.
Chyląc się ku upadkowi, znalazłem światło,
Wewnętrzną pustką wypełniłem duszą bratnią.
Wyciągnęli mnie z nadciągającego łoża śmierci,
Bo tacy są przyjaciele najlepsi.
Przez te wszystkie krzywdy, stałem się bardziej obojętny na cierpienie,
Mimo to czuję, że w mej duszy zakwitło człowieczeństwa nasienie.
Upadłem, jak najniżej może upaść człowiek,
Wstałem i zostawiam spuściznę po sobie.
To nie jest zwykły wiersz, on ma skłaniać do refleksji,
Bo jak wiadomo przetrwają tylko najsilniejsi.
Czas się nie zatrzymuje, życie płynie dalej,
Ja zdecydowałem, że jeszcze na tym świecie pozostanę.
Bywają chwile załamania, problemy życiowe,
Lecz najważniejsze to nie tracić w tym wszystkim głowę.
Oto podziękowanie dla tych niewielu osób,
Którzy może w dziwny, ale na swój sposób,
Tchnęli we mnie życie na nowo,
Dzięki nim idę przez życie z podniesioną głową,
Bo śmierć nie jest jedyną drogą...