Przecież nie grozi ci żadna godzina
policyjna i nikt nie czeka na nic,
nic się nie przypali. Za drzwiami,
moja droga, chodzą panowie
w krawatach. Panie łamią obcasy,
w pogoni, w ucieczce. Biegają
bezpańskie psy i ten nieznośny
nadmiar gołębi. Kiedyś na pewno
wyjdziemy stąd razem, ale dziś,
to jeden z tych dni, kiedy słońce
to tylko susza, głód, rak skóry, udar
i mrużenie oczu. Wychodzisz.
Brzydki gest w stronę światła.