wybierałem kopię, nędzną podróbkę
wszystko się rozkleja, rozpada
w rękach, mnóstwo pęknięć
historia się powtarza, te same widoki
uniesienia, potem żałobne syreny
rytuał i rutyna
Teraz stoję na balkonie
paląc papierosa patrzę
jak gołębie osaczają chlebową skórkę
I marzy mi się wojna
Kiedy nadejdzie moment pójdę
I zacznę wyodrębniać
krople z ulewy.