wejście oznajmił trzask gałązek pod butami
sprószony bielą wszedł do izby
zmarznięte dłonie ogrzał przy kominku
rozjaśnił swoją osobą w górskiej chacie
wnętrze pachnące piernikami
wyjął opłatek połamał ciepłem serca
podał w uśmiechu wędrowiec nieznany
nikt nie zapytał skąd jesteś dokąd idziesz
nie oczekiwał dodatkowego nakrycia
tajemniczy dzień magicznej nadziei
resztkę wątpliwości rozwiał w domownikach
odszedł nucąc
Bóg się rodzi...........