Paweł pracował jako rolniczy kamikadze. Brzmi to niebezpiecznie, ale naprawdę nie było niczym groźnym. Misją kamikadze był wprawdzie samobójczy atak na 20-metrowego robaka, albo biedronkę wielkości czołgu, ale nikt nigdy takich nie widział i ich samobójcze misje sprowadzały się do rutynowych patroli. Naukowcy twierdzili, że żaden szkodnik nie osiągnie takich rozmiarów, ale Unia swoim zwyczajem uznała, ze trzeba się zabezpieczyć.
Jakoś w połowie patrolu zakręcił w stronę miasta. Miał melancholijny nastrój. Słońce skryło się za chmurami, był tylko on i Ziemia. Przeleciał nad podwórkiem na którym dorastał. Gdyby mógł pociągnąłby z karabinu po oknach tych wszystkich głupich ludzi, ale jego samolot kamikadze uzbrojony był tylko w siebie, latającą bombę. Zrobił kilka kółek wokół wieży kościoła i zanurkował przez rynek. Na ulicach nie było prawie nikogo, pogoda była przygnębiająca. Poza tym trwała w końcu wojna z robactwem.