do wierzchołka wzgórza,
tak daleko,
pod granice samej esencji błękitu
hen, aż do zawężenia źrenic
gdzie pstrokacizną burych peruk
trawiaste kępy szamoczą się
w hulaszczych świstach północy
drapiących grudki przesuszonego śniegu
gdzie biel podrywa się w woale
bezdennych oczu stada łań
baletnic czujnego bezruchu
gdzie dzika grusza
skostniała łysizną zimy,
z trudem wymachuje
rzędami siedzeń drobnego ptactwa
a tu, blisko, girlandy żółtych słońc
ślizgając się po karbowanych soplach
ćmią wzrok nieustępliwie
białą czerwienią zasnuwają powieki
smagają nikłym ciepłem twarz
budząc tęsknotę babiego lata
tu, z wyłamanej sztachety
obrośniętej kryształem
spływa z lodowej igły tańcząca kropla,
w tangu niepewnym na południe,
szarpana, zwichrzona,
wydarta mrozowi,
dziewicza
kap,
obwieściła przedwiośnie na Warmii
Kabikiejmy Dolne
27 lutego A.D. 2012