Było miasto i nie ma.
Nagle.
Był park,
kino, postoje taksówek.
Teraz pusto.
Teraz mrówki jak ludzie.
Tak to widzę.
I wszystko jak z waty (jeśli coś jeszcze),
i mam mordę Bogarta,
jakąś taką, pierścienie pod oczami.
A jak idę to pod nogi patrzę,
bo te mrówki jak ludzie,
jak nadludzie chodzą
najdawniejszymi ścieżkami.
Tylko one gdzieś prowadzą.
Ostatnie samoloty kołują
nad nieistniejącym miastem.
Słychać ich wycie.
Piloci nie potrafią sobie wyobrazić
tej nicości.
Dokąd dojdę, mogę tylko zgadywać.
I zastanawiam się kiedy
byłem tu po raz pierwszy.