z karabinem i granatem w reku,<br />
nie boisz się żadnej męki,<br />
żadnej porażki,żadnego wstydu.<br />
Czekając na śmierć, na wojnie,<br />
poświęcając się dla mego kraju,<br />
dla Boga,dla ludzi bardzo chojnie.<br />
Nie myślę o swych marzeniach,<br />
nawet o tym by móc <br />
kiedyś zobaczyć piekne<br />
kolorowe ptaki w brzozowym gaju.<br />
Wszystko,całe swoje zycie<br />
mam przed oczami,<br />
razem ze śmiercią i wrogiem,<br />
który śpieszy do mnie w oddali.<br />
Chowam się za mglistym kamieniem,<br />
jestem sam,dookoła tylko huk i strzał.<br />
Wychylam się lekko,jest już blisko,mierzę...<br />
I nagle jasne staje się wszystko.<br />
Nic nie słyszę tylko cisza głucha,<br />
pozostaje mi teraz modlitwa do Boga,<br />
który mnie wysłucha.<br />
Wyciągam z kieszeni różaniec,<br />
odmawiam...<br />
I nagle czuję ból,ból tak ciężki jak kaganiec.<br />
Wracam na pole bitwy,<br />
dostałem w serce.<br />
Nie pomogły żadne modlitwy<br />
ni złożone ku niebu ręce!<br />
Lecz oddalam się,odpływam gdzieś daleko,<br />
moja krwawa postać na polu,<br />
znikła gdzieś za rzeką.<br />
Jestem teraz w miejscu<br />
i którym nie miałem czasu marzyć na wojnie...<br />
Brzozowy gaj mam teraz przed oczami<br />
i słyszę śpiewy ptaków tak spokojne i łagodne.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />