pieszczą twarz muskają dłonie
nie docierają jednak do duszy
otoczona smogiem smutku
drży jak osika przed burzą
opuszczam mrowisko
wracam tam gdzie wody
leniwie toczą swój nurt
a czas łapie drugi oddech
nie żal mi
anonimowych tłumów
zakurzonych autobusów
obojętnych spojrzeń
tylko tego trybiku
maleńkiej oazy
która zwalnia bieg
samonakręcającej się maszyny
twoich uśmiechów
rozwianych loków
namiętnych pieszczot
dających więcej szczęścia
niż kopalnie króla salomona
ciszy mówiącej wszystko
sprawiasz że kaktusy
stają się pluszowymi niedźwiadkami
a chłodne mury
nabierają ciepłych barw tęczy
to co obce staje się bliskie
obojętne dźwięki symfonii
zaczynają czarować
serce wyrywa się w stronę
wyciągniętej dłoni
po garstkę ziemi obiecanej
wrócę - zapuścić korzenie