Jak niegdyś gdy komedie
trwały. Teraz zobaczysz
sąd bogów i tragedie
w rytmie krzyku Marsjasza.
Już pieśni Twej cudnej
nie zabrzmią strofy.
Już sprawy przegranej
Nie będziesz bronić.
Opadła kurtyna , a za nią powieki.
Skrywając zwierciadło najzacniejszej duszy
- Twe oczy mądrzejsze niż słowa Seneki.
Widok twego spokoju me serce wzruszy.
Jak Prometeusz ogień Ci ofiaruję,
Którym jak Sofokles twój grzech wielki zmyję.
Więc uderz w ton wysoki mego dramatu,
Bez uśmiechów między słowem poematu.
W pierwszym z aktów
Do ust wznieś kielich pełen wina.
Nie ocieraj kropli ostatniej
Na ustach, jak rosa na płatku
Różanym, dostojnie osiadłej,
Nie uśmiechaj się jednak kotku
Bowiem już sąd rzekł – Twoja wina.
Ostatnią spożywasz wieczerzę.
W akcie drugim
Wygłoszę swój monolog. Do tańca zaproszę,
Chociaż role milcząca, przyjmiesz po królewsku.
Równym krokiem pójdziemy. My adagio w ciszy
Idąc słuchać będziemy słów po apollińsku
Wplecionych w powietrze. Idąc wyrok wygłoszę
Kończąc akcentem na jedno wyłącznie słowo.
Zabrzmi oskarżenie gdy muzyka umilknie
Na krótką chwilę, a ty skiniesz głową w ciszy.
Nim zdążysz odpowiedzieć wrócą dźwięki pięknie
zdobiące taniec zaczęty przez nas na nowo.
Świat w mgłę szarą się zmieni.
Świat fraszką zostanie.
W obrotach zapomnienie
Znajdziesz raz ostatni.
Bądźmy choć raz samotni
i szczerzy zarazem.
Nie przejmujmy się światem.
W końcu upojeni
Muzyką i sobą wzajemnie
Szczęśliwi skończmy to dostojnie.
Raz jeszcze cię obejmę i na ucho szepnę
Ciche uczuć wyznanie.
Akt trzeci to milczenie
Bez słów spoglądam w twoje oczy,
Lecz odchodzę odwracając wzrok.
Drgnęły twe ręce, lecz gest zwalczy
Twa duma niezdolna wstrzymać krok.
Ciemność orkiestry, cisza świateł.
Zostajesz sama na parkiecie.
Płaczesz cicho pomna prawideł,
Które za nic miałaś. Ikarze!
Miej chwilę na własną agonię
Słońca dotknęłaś i ku karze
Spadasz nieuchronnej. Euforię
Porzuć dla lamentu umarłych.
Akt czwarty w płomieniach zawarty
Nowa nuta zabrzmiała – trzaski oraz syki
Płomienia tańczącego. Odsłonięte karty
Wskazały przegranego. Nie pomogą krzyki
- z początku rozmaite jak liście jesienne
Później już jednym głosem brzmiące monotonnie.
Palce wbijasz w swe ramię, jakby to pomocne,
Jakbyś ze skórą oderwała też płomienie.
Krzyk twój wypełnia pustą scenę i widownie.
Ciało pada bezwładnie. Próby bezowocne
Kończą się Twą niemocą. Płomień cię prowadzi,
Na jego rozkaz każdy twój obrót po ziemi.
Już nawet krzyk cierpienia z ust Twych nie wychodzi
W zdartym krzykiem gardle panują władcy niemi.
W piątym akcie zakończenie
Gdy leżysz wciąż płonąca, do ruchu niezdolna.
Gdy z trudem łapiesz najmniejszą cząstkę powietrza.
Jesteś z win oczyszczona. Nie bój się już ostrza,
ani płomyka żadnego. Jesteś już wolna.
Odpocznij wiedząc, że ma miłość wciąż ta sama.