życie nie miało dla mnie końca
pragnąłem tylko brać i brać
głowę nosiłem wyżej słońca
przyjaciół miałem że ho ho
gdy miedź brzęczała mi w kieszeni
bo kumpel jak najbliższy brat
wyłącznie dobre cechy cenił
zło mniejszym złem się wydawało
grzechy leciutkie niczym puch
mądrość łopatą mi wkładano
lecz niepokorny był mój duch
matczyne łzy do dzisiaj bolą
dłonie całowałbym co dnia
co dzień przed krzyżem chylę czoło
i pytam siebie - czym był wart
ach jakbym pragnął jeszcze raz
wtulić się w ciepłe twe ramiona
naprawić błędy cofnąć czas
ach gdym mógł tego dokonać