Rany boskie – co się dzieje?
Kot oniemiał. Pies szaleje.
Karaluchy diabli wzięli.
Ludzie nagle zbaranieli.
I ruszyli na pielgrzymkę,
By czcić wszechpoteżną Piłkę.
Idą czcić nowego „boga”.
Pusty kościół, synagoga.
Pusta cerkiew, pusty meczet.
Na stadionie święte mecze
Odprawiaja dziś kapłani,
Przez lud arbitrami zwani.
Każdy wierny zawsze może.
Przeżyć mszę w telewizorze.
Lecz zaszczytem jest prawdziwym
W świetym meczu udział żywy.
Więc na stadion ciągną tłumy.
Synek z ojcem i pradziadkiem.
Bedą modlić się żarliwie,
By bóg dał się złapać w siatkę.
I się może złapać da.
Dzisiaj bardzo ważna msza.
Na boisku Wszyscy Święci.
Bedą kopać się zawzięcie.
Bedą wprost na oczach ludu
Dokonywać wiekich cudów,
Żeby dzisiaj stawić czoło
Jedenastu Apostołom.
Przy stadionie gwar i szum.
Coraz większy rośnie tłum.
Wiernych tłum, nie od parady.
Gwiazdy kina i estrady,
Celebryci, politycy,
Ważni goście z zagranicy,
Urzędnicy i strażacy.
I bohaterowie pracy.
Czesi, Grecy i Rosjanie.
Wszyscy wierni parafianie.
Są klaksony, proporczyki,
Gwizdki, trąbki i szaliki.
Diecezjalne makijaże
Ozdabiają wiernych twarze.
Jest świątecznie. Daję słowo.
Barwnie jest i kolorowo.
A tymczasem, niedaleko
Już szykuje się nad rzeką
Grupa chłopców których nudzi
Nudna msza dla nudnych ludzi.
I nad rzeką się zebrali,
Żeby całą mszę rozwalić.
Więc niszczyli przez dzień cały
Zapas wina i gorzały.
Bowiem wiedzą to kibole,
Że na stadion z alkoholem
wejść nie można. Nie da rady.
Bo przy wejściu stoją gady.
Może by się wejść i dało
Ale miejsca jest za mało,
Żeby zmieścić pod kapotę
Wszystko, co się przyda potem.
Pałki, kije i bejzbole.
Jeszcze flaszkę z alkoholem?
A i może łom się przyda,
By krzesełka powyrywać.
Więc już tylko każdy chlusta
Łyk głęboki prosto w usta
I na stadion idą chłopcy
Krokiem chwiejnym. Ale mocnym.
Wyrzucili flaszki w krzaki
I już grzeczne są chłopaki.
Między wiernych się wmieszali
I spokojnie idą dalej
Wprost do wejścia, gdzie bramkarze
Kontroluja ekwipaże.
Jak się uda, to się uda.
Przecież się zdarzają cuda.
No i właśnie się udało.
Weszli chłopcy grupą całą.
Nie ubyło nic ze sprzętu
Potrzebnego na mszę świętą.
Siedli grzecznie w swojej nawie.
Rozglądają się ciekawie,
Czy nie widać gdzieś znajomych
Z Wisły, Lecha lub Pogoni.
Można by rozpocząć czystkę
Jeszcze przed arbitra gwizdkiem.
Lecz na razie poczekają.
Szalikami pomachają.
I troszeczkę podrą mordę,
Żeby rozgrzać się przed sportem.
Rozpoczęcie mszy już blisko,
Więc wychodzi na boisko
Kapłan, a z nim ministranci.
A za nimi celebranci -
Apostołów Jedenastu.
Stadion ryknął. Stadion wrzasnął.
Obok idą Wszyscy Święci.
Są skupieni i przejęci.
Stadion ryczy, wiwatuje.
Ale msza się nam szykuje!
Jeszcze tylko pośpiewają.
Rączki sobie pościskają.
Kapłan gwizdnął. Już się wiara
Butem w boga trafić stara.
Najważniejsze przy tym jest,
Żeby kopnąć boga fest
I tak podać, by kolega
Też przyłożył mu, gdzie trzeba.
W lewą stronę potruchtali
Ale już nie mogli dalej,
więc truchtają w drugą stronę.
Znów boisko jest skończone.
Tak biegają w te i we wte
Z wytężonym intelektem.
Kopną w lewo. Kopną w prawo.
Tłum się cieszy, bije brawo.
Tłum się cieszy, wiwatuje,
Trąbi, śpiewa i skanduje.
A tymczasem celebrantom
Bóg się plącze pod nogami
I przeszkadza. Lecz czasami
Bóg na głowy z nieba spada.
Trzeba łbem go. Trudna rada.
Skaczą w górę, jak kangury.
Może sięgnie boga który.
Witał się Apostoł z bogiem,
Kiedy Święty wszedł mu w drogę.
Łokciem w szczękę mu przywalił.
Wierni w nawach się zerwali
Na arbitra gwizdka dźwięk,
Bo nie wolno łamać szczęk.
Nawet, jeśli w boga imię
Taka szczęka się nawinie.
Żółta kartka dla Świętego!
Żeby już nie robił tego.
Msza się dalej wolno toczy.
To ten skoczy. To ów skoczy.
Twardo kopią się po nogach
W imię okrągłego boga.
Ale nagle coś nowego.
Świety podał do Świętego,
A ten się do boga rzucił,
Potknął, omal nie przewrócił,
Machnął nogą. I przypadkiem
Kopnął boga prosto w siatkę.
Messi-jasz, Messi-jasz krzyczą ludzie
po tym niebywałym cudzie.
Trąbki, śpiewy, transparenty.
To już nawet nie jest święty!
Przecież anioł to wcielony!
Wart... dwadzieścia trzy miliony!
Wszyscy Święci tak przejęci,
Że się tulą i całują
i rękami wymachują.
Tańczą, skaczą i biegają
I koziołki wywijają.
Don Ronalto z Ron Donalto
Figurowe robią salto.
Wypinają pierś, jak pawie.
Wierni wprost szaleją w nawie.
Bóg powraca na boisko.
A do końca mszy już blisko.
Teraz Świętym jedno w głowie.
Żeby im Apostołowie
Boga w siatkę nie wkopali.
To już całą mszę wygrali.
W częstochowskiej, więc obronie
Ustawili po swej stronie
Mur warowny. Jak ze stali.
Nie przepuszczą boga dalej.
Ale jeden z Apostołów
Się zakrada po cichutku.
I rozgląda dookoła.
Tak ustawił swoją łapkę,
Że bóg Świętym wpada w siatkę.
Zauważył to ministrant,
Który oko ma wprawione.
Podniósł w górę chorągiewkę.
Będą truchtać w drugą stronę.
W nawach niezadowolenie,
Gwizdy i pohukiwanie.
„Sędzia kalosz! Gdzie sumienie?
Gdzie masz oczy ty baranie?”
Tylko na to dziś czekali
Chłopcy z nerwem, jak ze stali.
Teraz dla nich czas nadchodzi.
Są ambitni, silni, młodzi.
Przesiedzieli tyle czasu.
Nasłuchali się hałasu.
No, a teraz, po tym wszystkim
Przyda troche się rozrywki.
Wyciągają spod kapoty
Kije, drągi, rury, młoty,
Łomy, pały i siekiery.
Sprzętu mają od cholery.
Wyciągają w jednej chwili,
Co na mszę tą zgromadzili.
A tu nagle niespodzianka.
Z lewej flanka. Z prawej flanka.
Pałki, gazy, pistolety.
Nie jorgneły się, niestety,
Sympatyczne te chłopaki,
Że dokoła
Same gady i tajniaki.
Bo to sprawa narodowa,
By porządek tu zachować.
I już rączki pięknie skute.
I więzienną jemy zupę.
Kapłan gwizdnął. Wierni wstali.
Święci i Apostołowie
Grzecznie sobie dłoń podali.
Mszy już koniec.
Modły na nic.
Mszę następną bedą Święci
Celebrować z Aniołami.
*
A mnie myśl przychodzi błoga.
Że ja mam swojego Boga.
Nie takiego kopanego
lecz ojca szczodrobliwego.
A bóg-Piłka? Nie przeszkadza.
Choć nie każdy z tym się zgadza
Dla mnie to jest kilka skór,
Pozszywanych w krągły wzór.
Grzegorz Stańczyk Miarkowski