Usiadł poeta na ławce w parku
W jakimś prochowcu podszytym wiatrem
W koślawych butach w szaliku w kratę
Wyjął poeta z kieszeni palta
Kieszeń jak zwykle wiecznie rozdarta
Kartkę papieru z wierszami swymi
A wiersze jego już nie z młodymi
Przeczytał posiedział
W nagłym zamyśleniu, zapatrzeniu, zasłuchaniu
Twarz w dłonie wtulił i zapłakał
Po czym wyjął pióro w perłowej oprawie
Ostatni już raz spojrzał na nie
Ujął w palce i je złamał
Późną jesienią w porywach wiatru
Wstał poeta z ławki w parku
W jakimś prochowcu wiatrem podszytym
Poszedł przed siebie - poeta wszystkich, poeta niczyj