Światło rozbłysło.
Atmosfera na cztery części.
Spokój.
Zanim pędzel dotknął koniuszkiem włosia jej czoła.
Zdziwiona wypiła jednym duszkiem terpentynę, w której pływały fusy.
Wstałem.
Otworzyłem okno.
Wyfrunęła jak gołąbek pokoju z obrazu Picassa.
Pracownia zastygła.
Czas przestał istnieć.
Jedynie dwa serca na ścianie biły, w rytm werbli psychodelicznych karłów.