w ramionach kołyszesz
szarość dnia codziennego
bezwolna milczysz
unosisz się
drgasz w chmurach
krzykiem straszona
malarko utajona
wilgotne dłonie
oczy wpatrzone
bez kolorytu
zimna drętwa
od rana do świtu
malarskim gestem po parapecie
przenikasz przestrzeń
nie zawsze słana chorobą
zmienna jak wiatr z wodą
stąpasz jak iskra wśród arlekinów
kryształ wrzucony w barwy muślinu
przenikasz się z szybami autobusów
miłości szukasz wśród starych arbuzów