pozbawiony kontroli nużany w obłędzie<br />
którego szaleńtwo temperature ma wrzątku<br />
lęki jak sępy dookoła wszędzie<br />
<br />
Trwoga koszmaru bramy otwierała<br />
wprost prowadzące w paniki ogrody<br />
z drzew paranoi owoce zjadała<br />
schizofrenia rwąc je niczym jagody<br />
<br />
Kroczyła lubieżnie wśród swych nieczystości<br />
co rusz zostawiając goryczy odchody<br />
uparcie doglądając rozwój ułomności<br />
równowagę psychiczną tnąc batem niezgody<br />
<br />
Chmury opętania uryną z góry lały<br />
jej krople bólem były nasączone<br />
miejsca na skórze których dotykały<br />
w zawiści trąd zostawały zmienione<br />
<br />
Środkiem upławy płynęły tęsknoty<br />
gwałcąc me nozdrza odorem zazdrości<br />
wulgaryzm jego wywoływał wymioty<br />
mściwie wyrzucające kłamstw zawartości<br />
<br />
Obawy krzewy strachem zakwitały<br />
trując zgnilizny aromatem<br />
pyłki psychozy mnie obsiadały<br />
niczym ludzkie ścierwo muchy latem<br />
<br />
Cierpienia innym zadane w serce się wkłuwały<br />
grzechu jadem molestując zbudzone sumienia<br />
gęstą flegmą wstydu płuca się zatykały<br />
z ust wydobywał się gorący swąd shańbienia<br />
<br />
Wtem czerń nieba złością zagrzmiała<br />
seriami strzelał wulkan nienawiści<br />
przeklęta ziemia trzęsła się i rozstępowała<br />
już miałem nadzieje że śmierć mi się ziści<br />
<br />
W sekundzie grunt zniknął mi pod nogami<br />
w przepaść spadałem unicestwienia<br />
przypominając sobie co było przed latami<br />
porwały mnie ciepłe kojące wspomnienia<br />
<br />
Mej żony Kocham Cię głosem anielskim<br />
uczucie gdy dzieci tulę na kolanach<br />
rodzinne szczęście w nastroju sielskim<br />
a ja się budzę w tych czterech ścianach<br />
<br />
Otwieram oczy choć życia się brzydzę<br />
śłońca promienie na ścianie tnie krata<br />
spoglądam w lustro osłupiały widze<br />
łzy smutku płynące po twarzy....wariata<br />
<br />