przez dziurkę od klucza
zawsze zazdrościłem ptakom
zdolności patrzenia z góry
ponad węzłami labiryntu
bez porannych pytań o drogę
każdego dnia
rozmodlonych w przestrzeni
bez słów
szukam zapachu wiatru
w martwych kwiatach
gnijących w wazonie
nikt cię tu przecież nie trzyma
mówisz
ostro szatkując gęstą ciszę
na niedzielny obiad
wrzenie
zaszumiało w garnkach
bezpiecznie przyduszone pokrywką
zamiast języków ognia
słania się para
siada na klamkach,
włosach
skrapla się na poduszce
pomiędzy kratami
znaczy mgłą szyby
na szczęście jutro poniedziałek
jesień ciągnie od cmentarza
może bym chciał
żebyś próbowała mnie zatrzymać