gdy wyschnie gejzer, a noc minie.
kiedy doczekam się: nie czekać!
rzeka spokojnie znów popłynie
i nowe dźwięki naniżemy
na kruche nitki, chociaż nowe.
gdy przestaniemy krzyczeć w ciszy,
rwać włosy i zachodzić w głowę...
chciałabym zamknąć mądrym zdaniem,
konkluzją, co obrosła w mądrość
ten ciąg wyrazów, to gdy - banie,
ten wir wypadków nieprzytomny
nie umiem znaleźć antidotum.
szukam więc w stogu durnej igły,
która pozszywa poszarpane
wyrwane z krtani słowo: nigdy
"jutro" jak wczoraj się panoszy,
"dzisiaj" w gorączce pali żarem.
szczęśliwi, którzy w takich chwilach
na brak nadziei mają wiarę
próbuję zmienić nurt, odwrócić
to w co uwierzyć trudno, mimo
zdarzeń wyrwanych spod kontroli,
i poczuć smak mocnego wina
miast winny ocet wciąż kosztować,
który i wiersze rodzi cierpkie
choć w nich zaledwie zapis, słowa...
a żyją tylko drżące ręce