Utkałabym z łez mych krwawiących,
Koszmar minionej miłośći...
Jak za dwawnych czasów gralibyśmy główne role,
Ubrana w suknie z porannej rosy, boso stąpałabym do Ciebie we mgle,
Szeptem namiętnym pełnym boleści wymawiałabym Twoje imię,
Z niedowierzaniem odwróciłbyś wzrok ku mojemu,
Drżącymi dłońmi starałbyś się zachować chociaż część mnie,
Czułabym przyspieszony oddech Twój,
Slyszałabym jak Twe serce łaknie mej miłości
Tak jak hiena łaknie padliny...
Tak jak szatan łaknie krwi...
Milczącymi oczyma wpatrywałabym się w Ciebie,
Przerażony obiąłbyś me zwiędłe ramiona,
Starałbyś się ciepłem Twym piekielnym ogrzać moje lodowate ciało,
Całowałbyś policzki me blade,
Całowałbyś usta me sine...
Ale ja, trędowata, nie odwzajemniłabym Twego lamętu miłości,
Struchlały w ostateczności zapragnąłbyś dotknąć me serce,
Lecz ono jest martwe ,
Nie czujesz jego ciepła,
Nie słyszysz jego bica,
Ono krwawi, powoli sączy cierpienie...
Splamione Twoje dłonie,
Splamiona dusza ma...
Upadam w ramiona Twe, konam Judaszu...
Wołasz o pomoc w głuchej ciszy,
Krzyszysz, jęczysz w męczarniach swej bezsilności
Lecz nikt Cie nie usłyszy...
I tak co noc Mój słodki
Aż do wieczności...
koszmar minionej miłości niech Ci się śni...