w gminnym urzędzie patentowym.
Ćwierkająca faza wyciekła z niej,
no, jak przez rozkraczony durszlak.
Zaczęła się bać rozstępów,
powielenia sytuacji.
Co, nikt nie zwrócił uwagi,
jak, niby glizda, dopełza do oświecenia,
że jest jeden scenariusz?
Taką to pod klucz.
Golizna jej wisi,
to środek do słodkiej renty,
którą nie raz wypłacisz.
W końcu ma w łapce twojego haka.
Będzie stękać namiętnie,
dopóki jej nie zeżresz.
Zuchwała. Cuchnąca z ust podłą kaboną
i starym gnatem.
Nie budzisz mojej litości, niunia.
Twój szczep to objaw gnicia,
a stracha mam, że do mnie przyjdziesz
w nocy
jak łysa szumowina, którą jesteś, szujo.
Parszywe wyroki życia.