dźwięki przybierają kształty zwierząt,
które dawno już zapadły
w nieskończony sen zimowy.
Ślady na śniegu
urywają się nad rzeką,
gdzie ludzie zazwyczaj
puszczali z prądem
małe karteczki adresowane
do Boga, matki natury i premiera.
Dziś nie ma tu nikogo,
chociaż pogoda jest iście sylwestrowa.
Jedynym moim towarzyszem
jest pan Bałwan o zapadniętych,
do połowy roztopionych oczach.
Jak kamienny posąg
nic nie mówi, tylko tak jak ja,
odlicza minuty jakie mu pozostały.
Marzyłem spędzić tę apokalipsę
trzymając Cię za rękę, stojąc
na najwyższym dachu i
patrząc jak świat się kończy.
Ale zapomniałem, że
Ty w takie bzdury nie wierzysz.