Żarł mnie żal żywy, że ugrzęzłeś w swej skamieniałej matni.
Cóż móc uczynić, na nic nadzieja się zdała,
Pustą klepsydrę czasu wieczność pod marmur schowała.
Tęsknotę zapiłam,
Żałobę przebolałam,
Żadnego innego łzy kroplą nie obdarowałam.
Dziś w deszcz rzęsisty bez mgnienia powieki,
Spoglądam suchym okiem na naszych stron teki,
Żółkną mięciutko cichsze od strzelistych gór,
A w piersi jak w pierzach zaszytych we wciąż żywy wór,
Miłość co szkarłatnych ust rozkoszy już nie otwiera,
Znalazła stan błogi w cieple stóp Stworzyciela.
Zwać by to można finalnym oczyszczeniem,
A to co było zniknęło w wodzie wraz z kamieniem.