Krwawię cierpieniem momentów z tępego odłamka nadziei,
Co w skroni wciąż dudni w rytm gongu w głowie drżącej,
Z poczuciem wszczepienia i odszczepienia od cząstek całości wiążącej,
Wszechrzeczy absolutnej w boskości czystej dziś bezdusznie zbrukanej,
Jakże wielce cuchnącej tak po ludzku zesranej,
To co nieuniknione w swej niepojętności już się dzieje, choć ja nadal żyje,
W mej łupinie po kasztanie rdzawym liściem krwawego lica nie skryje,
Od wstydu próżni chłonącej wszystko to co było domem w swej pełni naturze ,
Żywotności ciernie serca rozpalą uwalniając dym obłędny i boskie dusze,
I oto usłyszysz co ciche, a umilknie co donośne,
I oto uwidzisz co nikłe, a zniknie co pokaźne,
I oto poczujesz co nieodczuwalne, a przestaniesz czuć lęk,
I oto miłość nastanie i cierpienia ucichnie jęk.