z trochę większym niż zwykle kacem,
pomimo iż trułem się tylko herbatą,
ale to nic, bo dzień był trzeźwo-piękny.
Śniło mi się, że wszyscy jesteśmy rodzeństwem.
Otulony tą myślą wyszedłem wylać swe uczucia,
lecz świat nagle wymarł. Tylko bezpański kundel
szarpał mnie zaczepnie za łydkę.
Ludzie pochowali się w pracy, w szkole, we śnie,
pojedynczy maruderzy wyciszyli się na mój krzyk
słuchawkami, alkoholem, znudzeniem, modlitwą.
Byłem bardziej sam niż na bezludnej wyspie.
Nawet deszcz odrzucił moje zaloty, a
zawstydzone słońce ukryło się za chmurami