W fotelu miękkim i starym z herbatką w kubku
I rozdrabniając w głowie codzienne troski
Wziąłem łyk spory; napój gorący, przyjemny… lecz gorzki.
Zmartwiłem się trochę bo słodziłem, pamiętam.
I biegnę do kuchni i przeklinam: „Ach pamięć przeklęta”.
I chwytam cukiernice i zdyszany ulegam sobie;
W odpoczynku przystaję i przeklinam na zdrowie.
A że nie dbam o nie i jest u mnie słabą kartą,
Wróciwszy na fotel słodzę: jedną, drugą… Czwartą.
Przystawiam do ust kubek, przechylam i łykam.
Herbata się wlewa, goryczą krzywi i w gardle znika.
Martwię się już srodze i od Boga szukam znaków.
I krzyczę do niego: „Czy już słodyczy smaku
Mam nie zaznać w swym życiu pokutnym?
O Panie wróć mi słodycz, a nie bądź okrutny”.
I siła jakaś niewidzialna wzrok mój kieruje na stół,
A tam; obok kubka jakoś trzy cale i pół
Łyżeczka leży – taka mała – nie łyżeczunia czy łycha
I leżąc tak swoim srebrem się do mnie uśmiecha.
Już trzeci (chyba) raz przeklinam tego wieczora
Tym razem na głupotę, ręką uderzając czoła,
Więc sięgam baletnicę i patrzę jak w napoju tańczy
I jak wody przelewa niczym wodospad Czarnej Hańczy.
Pije raz trzeci, jak trzy razy klnąłem
I znów bez rozkoszy, a z ciężkim mozołem
Bo teraz w kubku miast ziaren goryczy
Mam miód istny, stworzon z podwójnej słodyczy
Potem myślę, że całkiem smaczne, ale się trza przyzwyczaić
I piję wielkimi chałstami, by się tą słodyczą napaić.
Więc morały mam dwa tylko poczekaj do następnej strofy
Bo mam problem by formę nad treść przełożyć wierszowej po-mowy.
I tak: Jak dotychczas samą goryczą się poiłeś
Nim Ci się osłodzi (uwierz) lepiej poczekać chwilę.
I znów: By ze słodyczy przyszła upragniona uciecha
Czasem wystarczy po prostu sobie nieco zamieszać.