Którą niczym krew mogę spijać
Z ran wyszarpniętych zębami, gdy ty czy ja
Nie mogliśmy już wytrzymać,
W miękką osuwając się nicość.
Złość. Każda Złość teraz mi podobna
Do głębokich sapnięć i oddechów,
Gdy miarowo i spokojnie odbijałaś się od dna,
By wrócić do mnie
I zakończyć to wszystko rozkoszą krzyku lub śmiechu.
Śmierć. Ile Ona ma z tego snu,
Który kładł cię w moje ramiona,
Kiedy trwałaś przy mnie tylko jako duch
Niczego się nie bojąc
Moim ciepłem otulona
Nienawiść. Znam. Ba! Nie czuje nic więcej
I zabiłbym Cię gdyby nie zakute ręce!
Gdyby nie zakute nogi, nie umysł zakuty
W te okowy które sam kiedyś włożyłem
Mówiąc że pasując, że mi w nich wygodnie
Kiedyś wiele miałem, Ciebie miałem,
Lecz nie mam już i tak jakbym wszystko stracił.
W czarną i zimną przeobraziłem się skałę
I nic mnie nie pociesza
Prócz wspomnianych już Czterech Braci.