Zeusowym ołówkiem, kreślisz swe mężne plany
Które owi, jeszcze żywi filozofowie, przynieśli w kukułczych koszach
Wielowymiarowy cel przyświeca twojej rozpływającej się jaźni
Spogląda weń majster, on włada największym twym wrogiem
Szkiełkiem, które ukraca istnienie płaskich imaginariów
Jak w nocy, przed konduktem żałobnym drżysz
Raz po raz, oblewasz się wiecznie cudzym potem
Boś czasem świadom, świadom konformizmu wylewającego się z twoich oczodołów
Przelewający się do twych ust, spływający torsem
Do najniższych form i poziomów twego jednowymiarowego ciała
Czy tym razem znów ktoś inny przeleje twoją czarę?
Wczoraj nie podołałeś misji stania się Prometeuszem
Dziś minąłeś się setny raz z największym celem
Los zaczyna sam płatać sobie figle - twoje paradygmaty są dlań helem
Fortuna kołem przestała się toczyć, zdyszana twym widokiem
Jak niejawni prekursorzy rozśmieszali esencje świata
Tak ty, zabijasz ich jak Kain brata