Pokora się zdawała słaba niewyraźna,
przygięta i skulona w sobie
niczym człowiek,
któremu „ja” zbyt ciężkie bywa
a nie chce się odczepić
i kurczowo trzyma -
za włosy, za kapotę -
„ja” – na drugie Pycha.
A potem wreszcie zrozumiała - harda -
że aby zrzucić dumnego natręta
trzeba do naga,
ale najpierw upaść,
a później szponów
zaprzestać pamiętać.
I oddać w ręce wszechmocnego losu
to wszystko, czego unieść już nie sposób.
To czego wcześniej przełknąć nie umiała -
kęs który utkwił w gardle jak zakała.
Zmieniła imię z dumnego na skromne.
Jeszcze się uczy,
kim jest jeszcze plącze.
Jakby ciężaru ciągle było mało
gdy „ja” ubywało.